niedziela, 6 września 2015

Żniwa




            "Macie żniwa" - tak skomentował nasz ruch podręcznikowy jeden z klientów, dotarłszy do lady, po odczekaniu w sporej kolejce.
Tak, mamy księgarskie żniwa. Ale podobnie jak rolnicy w tym roku suszy, tak i my mamy duże nakłady pracy i kosztów, a na koniec głównie straty. Kiedy patrzy się z punktu widzenia rodzica kupującego zestaw podręczników - trudno w to uwierzyć. A jednak... 

            Już początek tegorocznego sezonu zwiastował księgarskie kłopoty. I to nie tylko dlatego, że mieliśmy mieć około 30% spadek sprzedaży na skutek wprowadzania kolejnych roczników dotowanych podręczników. Również dlatego, że wydawcy i hurtownie z góry zapowiedziały, że handel tytułami z klas dotowanych oraz tymi, które będą "darmowe" w przyszłym roku, będzie ograniczony i utrudniony. Wnet się o tym przekonaliśmy.
Nie będę wyciągać szczegółów takich jak tytuły bez prawa zwrotu. (Co dla nas, księgarzy, oznacza ryzyko, że jeśli chcemy w nie zaopatrzyć swoich klientów, to potem zostaniemy z nimi na półkach. Przed tym samy przecież bronią się hurtownie i wydawcy - by nie zostać z bezwartościową makulaturą w magazynach.) Kłopot w tym, że właśnie ze względu na przechodzenie na inne podręczniki - dotowane (odchudzone, skromniutkie, cieniutkie), wydawcy nie chcą przeszacować tegorocznych nakładów. Przez całe lato poszczególne tytuły pojawiały się i znikały, bo były drukowane w małych ilościach. Część nakładów nie doczekało się wznowienia wcale. Największym problemem okazały się przedmioty gimnazjalne, które poszczególne szkoły mają prawo umieszczać w dowolnym momencie procesu nauczania. I tak podręczniki i ćwiczenia do wiedzy o społeczeństwie, plastyki, techniki, muzyki, edukacji dla bezpieczeństwa itp. były niedostępne, ponieważ wydawcy uznawali, że skoro podręcznik jest do klas 1-3 to znaczy, że kupują go pierwszoklasiści, a ci w tym roku otrzymują już inne - "darmowe". Tak więc przez całe lato poszukiwaliśmy dla naszych klientów podręczników niewznawianych, a potrzebnych w klasie drugiej lub trzeciej gimnazjum. Na początku jeszcze to polowanie się udawało, bo tu i tam, w magazynach leżały resztki z zeszłorocznych wydań. Ale z czasem zapasy się skończyły, a dodruków nie ma.

            Przyszła końcówka sierpnia. Klienci coraz bardziej nerwowi, niecierpliwi, a w hurtowniach coraz większe braki. Co mamy odpowiadać? Próbujemy zdobyć. Zapisujemy indywidualne zamówienia i wysyłamy SMS-y z powiadomieniami, że dotarło. Oczywiście zamówienia funkcjonują u nas przez cały rok, ale braki poszukiwanych tytułów na początku września doprowadzają zapisy do rozmiarów absurdalnych. Zamiast sprzedawać "z półki" - zapisujemy. Potem przeglądam całymi wieczorami, kończąc grubo po północy, setki zapisanych podręczników i ćwiczeń, wertuję strony hurtowni, gdzie są na stanie. Udaje się dorwać 1/3 listy! Więc rano od nowa, nie tylko świeżo dopisane tytuły, ale wszystkie wstecz. Bo może dowieźli, bo może wznowili, bo może źle szukałam... I znów może 40% poszukiwań z sukcesem. Wysyłam zamówienia, patrzę na raporty - niektóre tytuły jednak nie dotrą, albo nie w pełnej ilości.
Idę do księgarni i wysłuchuję, wraz z innymi pracownikami: "Jak to może być, że nie ma!?", "Dlaczego nie ma od ręki, nie stoi na półce!?", "Przecież już rok szkolny się zaczął! Co my sobie wyobrażamy, żeby nie było! Przecież matematyka, historia, fizyka już jutro!". No i nieodłączne: "Dlaczego tak drogo!?". Mimo, że to nie my ustalamy cenę podręcznika, ale wydawca. Mimo, że o wyborze, jaki należy kupić decyduje szkoła, a nie księgarnia. Mimo, że udzielamy rabatów, na Kartę Dużej Rodziny, na Kartę Stałego Klienta, przy większym zestawie i za każdy pojedynczy podręcznik także.

            W ciągu dnia jest umiarkowany ruch. Czasem trzeba poczekać w 2-3 osobowej kolejce. Ponieważ mamy też artykuły szkolne, więc dobieranie okładek, wybieranie koloru pióra i wzoru na teczce z gumką i okładce zeszytu zwykle trwa. Ale po godzinie 15-tej rośnie kolejka, bo wiadomo - dzieci wychodzą ze szkół, wielu rodziców kończy pracę, idą na zakupy. Równocześnie rozdzwaniają się telefony, których w tych warunkach zupełnie nie ma kto odebrać. Ogólna frustracja.
            We wrześniu, do wakacyjnych poszukiwań podręczników do podstawówki i gimnazjum dochodzi szkoła średnia. Tam zwyczajowo, mało kto przejmuje się podręcznikami wcześniej, nawet jeśli wykazy są na stronach szkół. Często szczegóły, co w której klasie będzie potrzebne, doprecyzowywane są po rozpoczęciu roku szkolnego. I wtedy zdziwienie: "Nie macie tego na półce? Trzeba zamawiać?". A my jesteśmy tylko prowincjonalną księgarnią i nie sprzedamy ani jednego egzemplarza podręcznika, który się nie znalazł na wykazie z okolicznych szkół, więc ich nie sprowadzamy. I znów pęcznieją listy zamawiających. I znów mamy dodatkowe kilkadziesiąt pozycji do zaznaczenia, że zamówione, do przydzielania na poszczególne nazwiska, wysłania informacji, odłożenia. Gdybym przynajmniej mogła klientom odpowiedzieć: "na pewno będzie jutro lub pojutrze do odebrania"! Gdyby wystarczyło zliczyć ilość zainteresowanych, oszacować dodatkową liczbę "na półkę", zamówić i mieć za 2 dni w sprzedaży. Ale to byłoby za proste! Rzeczywistość wygląda inaczej: odszukuję tytuł w hurtowni - nie ma! I to właśnie pierwszej części, zakres podstawowy. Pierwszoklasiści zawsze się najbardziej przejmują, więc już jest źle. Wchodzę na stronę wydawcy - jakiś termin dodruku? - nie ma. Albo gorzej, u wydawcy na stronie dla indywidualnych klientów jest: "wkliknij do koszyka". Przeszukuję jeszcze raz strony hurtowni, uzbrojona w stosowny ISBN, dostępny przecież na stronie wydawcy. Nigdzie nie ma! Trudno, trzeba będzie polować, kiedyś przecież musi być dostępny. W pewnym momencie udaje się gdzieś złapać - w środku nocy - pewnie akurat transport zajechał do magazynu. Super! Zamówienie wysyłam natychmiast, bo do rana na pewno zniknie. Od razu większa ilość, bo potrzebują przecież tego 3-4 równoległe klasy, a i zapisów mamy sporo. Kiedy dzień później dociera do księgarni rozdzielamy, wysyłamy SMS-y, odkładamy. Parę osób odbiera, parę kupuje. A reszta? Już nie potrzebują. W momencie ukazania się dodruku, kiedy ja łowiłam go w środku nocy w magazynie hurtownika, ten sam tytuł hulał już na stronach internetowych i zniecierpliwieni klienci już go tam zamówili. I nie szkodzi, że do niektórych dotrze dopiero za kilka dni, że zapłacą za przesyłkę... Ale dopadli coś czego ta "nieudolna, prowincjonalna, źle zaopatrzona księgarnia" nie była w stanie im zagwarantować. A my zostajemy z dziesiątkami egzemplarzy na półce. Jeśli mamy w ogóle prawo je zwrócić do dostawcy, to w niewielkim procencie. Powiecie: normalne ryzyko handlowca. To nie jest normalne, bo asortyment jest specyficzny. Jeśli przeszacuję ilość "Ani z Zielonego Wzgórza", albo piórnika z samolotem, to mam szansę sprzedać je za miesiąc, lub w grudniu "pod choinkę", a w najgorszym wypadku, w przyszłym roku na nowy sezon. Jeśli zostaną nam podręczniki na półce, to w większości wypadków, będę mogła je przekazać szkole jako darowiznę, bo albo wejdzie oficjalna reforma, albo wydawca zmieni coś w nowej edycji i starsza będzie niesprzedawalna.
           
            Aby sprzedaż podręczników była normalna, przede wszystkim potrzebna jest stabilizacja w szkolnictwie, czego od lat nie ma. Ostatnie dwa lata to już skrajne przypadki, bo projekt "darmowych podręczników" doprowadził do totalnego chaosu. Wydawcy się boją nadprodukcji, hurtownie pozostania z zapasami nieaktualnych tytułów, podobnie jak księgarnie. A kto na tym traci najwięcej? Uczniowie.
Oczywiście z pozoru moje narzekania są spóźnione, bo przecież za dwa lata już wszystkie klasy obejmie dotacja i księgarniom zostanie tylko sprzedaż podręczników do szkoły średniej. A jednak policzcie sobie, jak wielu uczniów dotyczy obecny bałagan. Klasy pierwsze, drugie i czwarte szkół podstawowych i pierwsze w gimnazjach z pozoru mają najlepiej - nie dość, że darmo, to jeszcze w szkole, prosto i sprawnie. (Właśnie nie zawsze sprawnie. Starsze klasy nie wszędzie dostały książki na pierwszej lekcji. Więc nauczyciele czekają, sztukują tematami wstępnymi bez podręczników. Ale to nie jest księgarski problem.) Nas dotyczy część podręczników nie dotowanych do tych klas. Są u nas liczne grupy uczące się drugiego języka obcego, nie objętego dofinansowaniem państwa. A jednak dla wydawców i hurtowni język obcy w czwartej klasie, albo pierwszej gimnazjum, to wydanie z założenia przeznaczone pod dotację. Co dla księgarni oznacza, że jest prawie nie do zdobycia, a jeśli już, to na własne ryzyko, bez prawa zwrotu.
            Mało tego: kolejne klasy, "darmowe" w przyszłym roku, też są ryzykowne. Więc tytuły do klas piątych szkół podstawowych i drugich gimnazjów są dostępne "w kratkę", część znikła już pod koniec sierpnia definitywnie, bo przecież nie opłacają się dodruki. Rodzice tych uczniów bezskutecznie poszukują do teraz - a to przyrody, a to fizyki, a to języka niemieckiego. Nie dość, że płacą za cały komplet podręczników, których już nie odsprzedadzą, więc nie odzyskają nawet części poniesionych kosztów, to jeszcze narażeni są na nieskuteczne poszukiwania potrzebnych tytułów. Obawiam się, że w przyszłym roku schemat się powtórzy z klasą szóstą podstawową i trzecią gimnazjalną.
           
            A my tłumaczymy. Tłumaczymy się, dlaczego nie ma. Tłumaczymy też, że nawet jeśli zapiszemy zamówienie na ćwiczenie do plastyki dla klasy piątej, to nie wiadomo czy uda się je zrealizować. Tłumaczymy, że warto zapytać nauczyciela, czy można kupić nową wersję ćwiczeń do j.niemieckiego dla klasy czwartej, bo stara może już być nie do zdobycia. Wyjaśniamy, że zapisane informacje na wykazach podręczników, to za mało. Że okładki z pozoru wyglądają tak samo, autorzy ci sami, a jednak wersje zostały zmienione, okrojone, pozbawione naklejek, wkładek z wytłoczkami lub innych dodatków. Rodzice się gubią, nie rozumieją, nie chcą wchodzić szczegóły. Denerwują się na nas: "To ja sobie pojadę do Opola i tam kupię!", albo "Jak nie wiecie które to zamówię sobie w internecie!". Oczywiście, że w niektórych przypadkach zamówią w internecie lub kupią w sieciówce. Ale czy dobre? Tam ich nikt nie zapyta: stara czy nowa wersja. Nikt nie wyjaśni, że okładka z misiem wcale nie oznacza, że jest to to samo ćwiczenie. Współczuję zresztą nauczycielom, bo takiej niespójności wydań podręczników i ćwiczeń w jednej klasie zapewne nie mieli nigdy do tej pory: część uczniów podręczniki odkupione z lat ubiegłych, część wydania nowe, bywa, że lekko zmodyfikowane rok czy dwa lata temu, a część jeszcze nowsze, przystosowane do dotacji, a więc znacznie odchudzone, pozbawione wszelkich dodatków.

            Mamy zatem żniwa. W naszym przypadku na dożynki za wcześnie.
Zresztą już od wielu lat księgarnie stacjonarne nie mają czego świętować. Po zakończonych sezonach zostają nam nieprzydatne w kolejnym roku szkolnym, bezzwrotne egzemplarze. Nadszarpnięte nerwy wielotygodniowym napięciem. Klienci, którzy nas obarczają winą, że nie udało im się kupić podręcznika, którego nakład się wyczerpał.
Doprawdy, gdyby dla utrzymania księgarni w miasteczku takim jak nasze, wystarczała sprzedaż książek beletrystycznych i popularno-naukowych, z wyłączeniem podręczników, ani odrobinkę nie żałowałabym, że ministerstwo postanowiło ich dystrybucję przenieść na barki szkół. Od wielu lat jest to najniewdzięczniejszy asortyment w naszej branży.
Niestety jest inaczej. Wraz ze zmniejszaniem się sprzedaży podręczników, znika szansa na przetrwanie księgarni na Krapkowickim rynku. I tego mi żal.