środa, 18 marca 2015

Indie Book Day



Ukradłam ideę.
Przeczytałam, że na Zachodzie od dwóch lat rozprzestrzenia się pomysł niemieckiego wydawcy, Daniela Beskosa: Dzień Książki Niezależnej. Zgodnie z koncepcją, na wiosnę każdego roku (tym razem przypada to 21 marca), wydawcy i księgarze niezależni starają się zainteresować klientów ciekawymi publikacjami. Organizują uliczne stoiska, wywieszają plakaty, rozpowszechniają ideę. Satysfakcją dla kupującego jest zamieszczenie zdjęcia, z taką właśnie niszową książką otagowaną #indiebookday, co sprawia, że czuje, że należy do elitarnej grupy wyrafinowanych czytelników.
Daniel Beskos podkreśla, że święto nie jest przypadkowe. Warto zwracać uwagę na małe wydawnictwa i niskonakładowe publikacje, ponieważ tam znajduje uznanie oryginalna twórczość, ambitna literatura, a poziom edytorski stoi na wysokim poziomie. Pomysłodawca Indie Book Day chwali też księgarnie niezależne, ponieważ to tam są ludzie, którzy sami decydują o tym co sprzedają, sami też czytają książki, które potem polecają. Nie robią tego z obowiązku narzuconego przez umowę z wydawcą, lub zarząd sieci. Potrafią doradzić i podsunąć trafnie dobraną książkę.
Okazuje się, że koncepcja Dnia Książki Niezależnej w ciągu jednego roku wywędrowała z Niemiec i zyskała uznanie w wielu krajach Europy. W tym roku, szperając po internecie, znajduję jej ślady w Szwajcarii, we Włoszech, wypowiedzi organizatorów z Wielkiej Brytanii i prężnie działający profil na Facebook organizatorów holenderskich.
http://www.indiebookday.de/



Dlaczego święto jeszcze  nie przywędrowało do Polski? Przecież u nas bardzo potrzeba uświadomienia społeczeństwu roli, jaką zarówno małe księgarnie, jak małe wydawnictwa odgrywają w tworzeniu kultury.
Temat ten zbiegł się z posiedzeniem komisji w Senacie w sprawie "Ustawy o książce". http://senat.atmitv.pl/senat-console/archival-transmissions/item?code=8KKSP801Rozgorzała po raz kolejny dyskusja w internecie. Oczywiście wielu czytelników jest przeciw stałej cenie. Nie mogą pojąć, skąd tak wiele argumentów "za" ustawą padło na tym posiedzeniu i dlaczego senatorowie ją popierają. Ze strony internautów pada jedno hasło: cena książki. "Teraz kupuję książki tanio." "Źródłem taniej książki są okazje, rabaty, promocje - ustawa je zlikwiduje." Nie stać mnie na zakup książki droższej niż 15 zł ." Wśród tych argumentów gubią fakty dotyczące Ustawy o książce.

Pierwszy: cena nie będzie zamrożona na zawsze.
Po pewnym okresie ochronnym, tytuł będzie można sprzedawać z dowolnym rabatem. A dziś księgarnie "taniej książki" i wielkie promocje w marketach też bazują na tytułach, które przebrzmiały, przeleżały się już na stołach promocyjnych i wydawcy są skłoni sprzedać je znacznie taniej, by dać im kolejną szansę. A zatem, gdyby zafunkcjonowała Ustawa, mechanizm byłby ten sam: szalone przeceny po okresie stałej ceny i półki uginające się od ofert taniej książki. Czy tylko świeżo wydany tytuł jest wart zainteresowania? Czy miłośnik literatury musi czytać wyłącznie nowości? To miłe i życzę wszystkim takiej możliwości. Ale sama doświadczam tego, że mając dostęp do premierowych wydań, często sięgam po książki sprzed lat, ponieważ coś przeoczyłam, akurat mnie zainteresowały, albo ktoś mi je polecił.

Drugi fakt, to realna szansa na spadek cen. Wydawcy dodają obecnie do ceny okładkowej pewną wartość, która pozwala im na zaoferowanie od razu dużych rabatów (obowiązkowych!) sieciom i hipermarketom. Na opłacenie promocji, na haracz za stoły z nowościami i "topki". Kiedy nie będzie nad nimi wisiała taka konieczność, kalkulacja ceny będzie wyglądać inaczej. Zresztą wydawcy też konkurują między sobą i nie wydaje mi się, aby mieli zamiar windować ceny, jak się niektórzy obawiają, tylko dlatego, że będzie stała. Zwyczajnie, rynek ma swoje prawa i zbyt drogiej książki klient nie kupi. Zatem ceny będą musiały odpowiadać możliwościom portfeli Polaków inaczej tytuł się nie sprzeda.

Trzecia zaleta ustawy: wreszcie byłaby szansa dla literatury ambitniejszej. Dziś wydawca chcąc osiągnąć zyski wydaje "masówkę", tytuł, po który nie tylko sięgnie masowy odbiorca, ale też zechce go dystrybuować sieć handlowa lub hipermarket. Ustawa może to zmienić. O ile uda się zachować dystrybucję przez księgarnie (jeśli do tej pory większość nie upadnie). Księgarze obok popularnego nazwiska postawią książkę debiutanta, obok "czytadła" powieść wysokich lotów. W dodatku to, że niszowa literatura jest w niewielkim nakładzie, nie będzie odgrywało aż takiej roli, jak teraz, w kształtowaniu jej ceny. Dziś mały wydawca nie może sobie pozwolić na hojny rabat dla korporacyjnej sieci dystrybucyjnej. Pojawia się więc jego książka po cenie okładkowej i nie zyskuje nabywców, bo w sąsiednim markecie właśnie rzucili książki po 5 zł. Stała cena da szansę takim tytułom. Ich cena nie będzie znacząco odbiegać od pozostałych, więc czytelnik sięgnie po nią, zamiast wydawać tyle samo na byle co.     

I jeszcze czwarty pozytyw, jaki może ze sobą przynieść ustawa: drugie życie książki.
Obecnie rynek wydawniczy jest zdegenerowany - sprzedaje się tylko nowości. Po kilku tygodniach książka znika ze stołów promocyjnych, z mailingów, z dyskusji internetowych...I praktycznie przestaje istnieć. Czasem gdzieś wypłynie jako super oferta w markecie, ale przeważnie nawet takiej szansy nie ma. Trafia do magazynów, poleży, czasem skończy jako makulatura, ewentualnie jako "tania książka" (i to chyba nie jest taki zły los). Tymczasem Ustawa może sprawić, że książka będzie miała dwie premiery. Jedną, jako nowość pachnąca drukarnią, sprzedawana z należnym rozgłosem, wprawdzie po cenie okładkowej, ale przystępnej (w co wierzę). I drugą, kiedy skończy się okres stałej ceny. Sprytni wydawcy i dystrybutorzy wykorzystają to, aby ogłaszać powrót tytułu uwolnionego z reżimu i dostępnego po dużej obniżce ceny. Wydaje mi się, że takie zjawisko miałoby bardzo dobry wpływ na czytelników - przypominałoby im o tytułach, które przemknęły i znikły jako byłe nowości.



Na razie jednak Ustawy o książce nie ma. Są za to coraz liczniejsi autorzy niezależni. Jedni próbują sił w selfpublishingu. Inni wystawiają swoje teksty w sieci tylko w formie e-booków. Jeszcze inni zlecają wydanie swojej książki małym wydawcom. A te małe wydawnictwa mają ambicje, chcą być oryginalne, nawiązują współpracę z ciekawymi pisarzami, grafikami, ilustratorami. Takie interesujące wydania wyłapują księgarze, ponieważ są przeważnie autentycznymi miłośnikami książek. I to grono przenosi właśnie ideę Indie Book Day.
Być może jestem pierwszą osobą, która postanowiła w Polsce nawiązać do koncepcji Dnia Książki Niezależnej. Wykonałam logo akcji w języku polskim, wzorowane na oryginale. 

 

 

Przygotowałam w księgarni specjalną ofertę, oznaczoną banderolami-zakładkami. Zrobiłam okazjonalną ekspozycję na wystawie. Aby zachęcić klientów wymyśliłam też konkurs na fotografię z książką opatrzoną naszą banderolą. Nie dotarła do mnie informacja, aby jakakolwiek organizacja wydawców lub księgarzy w Polsce podchwyciła ten pomysł.    
Czyżby książki miały się u nas już tak dobrze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz