Tylko naiwni sądzą, że dostaną coś darmo... Oczywiście hasło
"darmowy elementarz" zostało sprokurowane jako efektowny element
kampanii wyborczej. Koszt "darmowego" podręcznika poniesiemy wszyscy,
ponieważ finansowany jest z publicznego budżetu. w dodatku bez zachowania
jakichkolwiek zasad wydawania tychże publicznych pieniędzy (bez przetargów,
konsultacji, zasięgnięcia opinii społecznej, zachowania praw ekonomii itd.).
Przy czym, wyjątkowo przykre jest to, że dla uzasadnienia błyskawicznie przeprowadzonej ingerencji w wolny rynek, politycy posunęli się do całego szeregu pół-prawd (żeby nie powiedzieć kłamstw).
Przy czym, wyjątkowo przykre jest to, że dla uzasadnienia błyskawicznie przeprowadzonej ingerencji w wolny rynek, politycy posunęli się do całego szeregu pół-prawd (żeby nie powiedzieć kłamstw).
Nieprawda pierwsza:
"Rodzice przepłacają za zestawy podręczników wyłącznie z winy wydawców edukacyjnych, księgarń oraz innych uczestników rynku podręcznikowego."
"Rodzice przepłacają za zestawy podręczników wyłącznie z winy wydawców edukacyjnych, księgarń oraz innych uczestników rynku podręcznikowego."
Uzasadnienie, że nie jest to prawdą znajduje się w moich poprzednich postach. Wprawdzie wydawcy ochoczo podnoszą ceny z roku na rok, jednak jeszcze niedawno, na rynku edukacyjnym, liczących się wydawnictw było całkiem sporo i można było wybrać podręczniki wartościowe, a nie najdroższe. Zestaw podręczników tworzą szkoły (nauczyciele), a więc to również w ich gestii jest, jak duże koszty poniesie rodzic.
Jednak ogromna odpowiedzialność za ponoszone przez rodziców koszty, spada na samo Ministerstwo Edukacji Narodowej.
W ciągu ostatnich lat MEN wprowadziło szereg reform, które wydawcom dały doskonały pretekst do wydrukowania zupełnie nowych podręczników, a rodziców zmusiły do zakupu pełnych zestawów, bez możliwości odkupienia od starszych roczników. Proces ten trwa do dziś. Roczniki obecnych szóstoklasistów i uczniów klas trzecich szkół średnich, przez wszystkie lata nauki kupują komplety składające się wyłącznie z nowych wydań podręczników. Nikt się w MEN nie zastanowił nad konsekwencją wprowadzenia tak głębokich reform, które objęły absolutnie wszystkie przedmioty i spowodowały, że rodzice musieli kupować wyłącznie nowe wydania książek.
Wydawcy to skrupulatnie wykorzystują. Ministerstwo wydaje zgodę (w postaci "numerów dopuszczeń") na zmianę podręczników nawet w przypadkach, gdy różnice w podstawie programowej przedmiotu są kosmetyczne. Znam kuriozalne przypadki, gdy jedyną różnicą w podręczniku jest jego okładka, ze ślicznym znaczkiem "nowa podstawa programowa". Ale cena jego też jest "nowa".
Zamiast robić rewolucję i uwłaszczać rynek podręczników, MEN powinien był już dawno przyjrzeć się praktykom wydawców i ukrócić je na mocy prawnych zarządzeń.
Wystarczyło nie wydawać numerów dopuszczeń dla podręczników, które nie nadawały się do odsprzedaży ponieważ zawierały elementy ćwiczeń (miejsca do wypełniania zadań przez ucznia). Wystarczyło też zobowiązać wydawnictwa, by prócz gotowych zestawów podręczników (np. krytykowanych obecnie pakietów do klas 1-3), musiały udostępniać ich poszczególne składowe. Wówczas każdy rodzic chcący zaoszczędzić mógłby kupować nowe wyłącznie ćwiczenia, a w podręczniki zaopatrywać się na rynku wtórnym.
Aby oddać sprawiedliwość muszę nadmienić, że większość wydawców tak właśnie robi: oprócz pakietów udostępnia ich składowe luzem. Jednak z roku na rok, wyraźnie rośnie tendencja zarówno do kupowania jak i wydawania kompletów.
Niestety są wydawcy, którzy nie tylko podręczniki do klas 1-3 udostępniają wyłącznie w pakietach. W dodatku każdego roku zmieniają zawartości pakietów z tego samego cyklu (dodając lub ujmując gratisowe elementy typu nagrania, liczydła, kolorowe linijki, mapki itp.). Taki sposób postępowania uniemożliwia praktycznie wykorzystanie zeszłorocznego pakietu, ponieważ nie będzie on zgodny w 100% z pakietem tegorocznym. Praktyki tego wydawnictwa, które ja uważam za zdecydowanie niemoralne, nie wzbudziły obiekcji MEN od wielu lat - są dopuszczane do użytku szkolnego bez problemu.
Nieprawda druga:
"W Polsce wiele rodzin nie stać na zakup podręczników i nikt nic z tym nie robił, aż to tej pory, gdy wymyślono 'darmowy' elementarz."
"W Polsce wiele rodzin nie stać na zakup podręczników i nikt nic z tym nie robił, aż to tej pory, gdy wymyślono 'darmowy' elementarz."
Nie wątpię, że statystyki nie darmo biją na alarm iż coraz więcej Polaków żyje w ubóstwie. Jednak w przypadku wyposażenia dziecka do szkoły od wielu lat istniała tzw. wyprawka. Jest to Rządowy program pomocy uczniom polegający na dofinansowaniu podręczników, oraz pomocy szkolnych, dla rodzin o niewysokiej średniej na osobę. Pomoc ta również obejmuje uczniów niepełnosprawnych i wymagających specjalnych pomocy dydaktycznych.
Pomoc w zakupie podręczników oferują też rozmaite programy pomocy społecznej, fundacje itp. Dlatego jestem przekonana, że większość osób chcących zapewnić dziecku szkolne wyposażenie, znajduje na to sposób.
Obawiam się, że teraz zaczną się powoli kłopoty. Wraz z wprowadzaniem "darmowych podręczników" MEN przesuwa na nie fundusze przeznaczane do tej pory na "wyprawkę".
W ten sposób Państwo obdarowuje wszystkich jedynym słusznym elementarzem, odbierając równocześnie szansę na skuteczniejszą pomoc rodzinom w najtrudniejszej sytuacji finansowej.
Nieprawda trzecia:
"Nadmiar pomocy oferowanych przez wydawców, zwłaszcza pakiety do nauczania początkowego, są złe. Zmuszają nauczycieli do bezmyślnej, mało kreatywnej pracy z ćwiczeniami, kartami, wycinankami, testami itp. A rodziców tym samym zmuszają do zbyt dużych wydatków."
Obawiam się, że wielu nauczycieli z wdzięcznością zaakceptowało fakt, że wydawcy z biegiem lat oferowali coraz to większą "obudowę" do swych podręczników. I wcale nie z lenistwa, ale dlatego, że pomoce dydaktyczne pozwalają urozmaicić naukę, wykorzystać lepiej czas lekcyjny, sprawić, że przedmiot wyda się dziecku bardziej atrakcyjny.
Ponadto, tak jak pisałam wcześniej, osoby świadome swojego stylu nauczania, zwykle polecały zakupić dokładnie takie materiały, jakie będą na lekcjach wykorzystywane.
A wydawcy, szanujący odbiorcę swoich produktów, umożliwiali mu taki wybór.
Nie wiem nic o tym, aby nauczyciel chcący stosować swoje własne materiały i bardzo osobiste metody dydaktyczne, nie mógł tego robić, pod warunkiem, że przekazał uczniom treść zawartą w podstawie programowej przedmiotu. Dlatego nie rozumiem: czemu musi być wywarta tak ogromna presja na nauczycieli, w postaci jedynego elementarza, aby zaczęli twórczo pracować z uczniami? Albo MEN ma bardzo złe zdanie o polskich nauczycielach, albo tak naprawdę zupełnie nie o to chodzi.
Nieprawda czwarta:"Nadmiar pomocy oferowanych przez wydawców, zwłaszcza pakiety do nauczania początkowego, są złe. Zmuszają nauczycieli do bezmyślnej, mało kreatywnej pracy z ćwiczeniami, kartami, wycinankami, testami itp. A rodziców tym samym zmuszają do zbyt dużych wydatków."
Obawiam się, że wielu nauczycieli z wdzięcznością zaakceptowało fakt, że wydawcy z biegiem lat oferowali coraz to większą "obudowę" do swych podręczników. I wcale nie z lenistwa, ale dlatego, że pomoce dydaktyczne pozwalają urozmaicić naukę, wykorzystać lepiej czas lekcyjny, sprawić, że przedmiot wyda się dziecku bardziej atrakcyjny.
Ponadto, tak jak pisałam wcześniej, osoby świadome swojego stylu nauczania, zwykle polecały zakupić dokładnie takie materiały, jakie będą na lekcjach wykorzystywane.
A wydawcy, szanujący odbiorcę swoich produktów, umożliwiali mu taki wybór.
Nie wiem nic o tym, aby nauczyciel chcący stosować swoje własne materiały i bardzo osobiste metody dydaktyczne, nie mógł tego robić, pod warunkiem, że przekazał uczniom treść zawartą w podstawie programowej przedmiotu. Dlatego nie rozumiem: czemu musi być wywarta tak ogromna presja na nauczycieli, w postaci jedynego elementarza, aby zaczęli twórczo pracować z uczniami? Albo MEN ma bardzo złe zdanie o polskich nauczycielach, albo tak naprawdę zupełnie nie o to chodzi.
"Dajemy Wam elementarz za darmo".
Rządowy podręcznik wcale nie jest darmowy.
Po pierwsze płacimy za niego wszyscy, bez względu na to czy mamy dzieci i czy idą akurat do 1 klasy.
Po drugie napisanie go, wydanie, wydrukowanie, dystrybucja - kosztują. Nie będę analizować ile pieniędzy pochłoną kolejne etapy powstawiania nowego elementarza. Od czasu do czasu pojawiają się w mediach skrawki informacji na ten temat i wyliczeń. Wydaje mi się jednak, ze mało kto się zastanawia nad faktem, że skoro podręcznik nie będzie sprzedawany rodzicom indywidualnie, ktoś w szkołach będzie musiał przejąć rolę dystrybutorów. Pracownicy szkół zostaną obarczeni dodatkowymi obowiązkami związanymi z administrowaniem nabytych podręczników. Trzeba je będzie zamawiać, sprowadzać, rozdzielać, ewidencjonować, oceniać ich stan zużycia, rozdysponowywać następnym rocznikom itd. Pewnie znajdą się tacy, którzy powiedzą "dobrze im tak - niech trochę popracują". Prawda jest jednak taka, że szkoła ma uczyć, a nie bawić się w zarządzanie zasobami podręczników. Ponadto czas spędzony na administrowaniu też kosztuje.
A więc jak jest - darmo czy nie darmo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz